Chyba każdy freelancer przynajmniej raz doświadczył okresu z mniejszą ilością zleceń, w którym stali klienci zamilkli lub się wykruszyli, a nowych było zdobyć trudniej niż zwykłe. O tym, jak przetrwać takie momenty pisaliśmy TU i TU, ale nie myślcie, że sytuacje tego typu dotyczą tylko freelancerów.
Spotykają one również pracowników etatowych, którzy chcą zmienić miejsce zatrudnienia.
W takiej właśnie sytuacji znalazł się August Laustsen, młody duński dyrektor kreatywny, który próbował znaleźć pracę w Sztokholmie. Na jego celowniku znalazły się wszystkie większe agencje marketingowe i reklamowe, jednak jego kandydatura pozostawała bez odpowiedzi.
W pracy od Laustsena oczekiwano przede wszystkim kreatywności, więc postanowił wykorzystać swoje atuty. Zamiast walczyć o zdobycie uwagi pracodawców za pomocą CV, zdecydował się na pomysłowy krok: zaczął wysyłać listy nie jako dyrektor poszukujący pracy, ale jako… zleceniodawca.
W liście przedstawiał się jako dyrektor do spraw marketingu dużej agencji konsultingowej z Kopenhagi, która po sukcesie w Danii chce wejść na rynek szwedzki i dlatego szuka nowej agencji kreatywnej. Ponieważ podobały mu się dotychczasowe realizacje firmy, do której się zwracał, prosi o kontakt w celu ustalenia szczegółów współpracy i zapraszał do zapoznania się ze stroną www firmy: emerih.co
Na czym polegał żart Augusta Laustsena? Firma, którą reprezentował, nazywała się EMERIH – czyli „Hire me” napisane od tyłu.
Po wejściu na stronę www przyszli pracodawcy Augusta mogli przeczytać, że dyktatorzy kreatywni nie zawsze mają czas na nowe talenty, ale na nowego klienta zawsze – więc August został jednym z nich.
Czy jego pomysł okazał się skuteczny? August zapewnił AdFreak, że udało mu się umówić na kilka spotkań. Biorąc pod uwagę, że August po niecałym miesiącu poszukiwań został dyrektorem kreatywnym w agencji Round & Round, jego pomysł zadziałał.
